Tag: kampania wyborcza

Antyszczepionkowcy w energetyce

Proszę Państwa, trwa kampania wyborcza i to jest taki moment w tej kampanii, kiedy ja mam wrażenie, że wszystkim stronom już zupełnie myli się, gdzie jest góra a gdzie dół.

Nie zamierzam przekonywać Państwa do którejkolwiek opcji: macie Państwo swój rozum, swoje przekonania i swoją hierarchię wartości.

Rzeczywistość nas w tym roku wyjątkowo nie rozpieszcza: tu nie ma idealnych kandydatów i dobrego wyboru. Jest tylko taki może odrobinę mniej zły i to do Państwa należy decyzja, którego z kandydatów za takiego właśnie uznacie.

Wczoraj gruchnęła wiadomość, że kilkadziesiąt kilometrów płynącej przez Dolny Śląsk i Wielkopolskę rzeki Barycz umarło biologicznie na skutek zatrucia azotanami.
Zagrożony jest największy rezerwat przyrody w Polsce: Stawy Milickie. To siedlisko niezliczonej ilości ptaków, w tym orła bielika, obszar absolutnie bezcenny.
Przed zagrożeniem ze strony azotanów w tym rejonie przyrodnicy ostrzegali wszystkie władze na wszystkich szczeblach już od lat. Na nic się to nie zdało. Reakcji się nie doczekali. Na reakcję nie mogą doczekać się nawet teraz, kiedy rejonowi grozi biologiczna katastrofa. Wszyscy decydenci, w tym Ministerstwo Środowiska zajęci są kampanią wyborczą. Kiedy w Warszawie doszło do awarii w oczyszczalni ścieków „Czajka” nie odpuścili jednak okazji, by zupełnie bez sensu walić w Rafała Trzaskowskiego, włodarza miasta, jak w bęben.

Z drugiej jednak strony, ten sam Rafał Trzaskowski w kampanii prezydenckiej, przedstawia się jako zwolennik ideologii 100% OZE – utopii, która dla każdej osoby zajmującej się energetyką nie jest niczym innym jak ładnie nazwanym ruchem antynaukowym, takim energetycznym odpowiednikiem antyszczepionkizmu.

100% OZE nie funkcjonuje nigdzie indziej niż na papierze i najczęściej nie jest to papier zapisany wartościowymi analizami. Wystarczy spojrzeć na scenariusze dekarbonizacji proponowane przez IPCC, przeczytać czerwcowy raport Międzynarodowej Agencji Energii, by wiedzieć, że 100% OZE to nic innego jak mrzonka bazująca na ludzkiej naiwności i niewiedzy, że każde niestabilne źródło energii wymaga zainstalowania mocy rezerwowych w systemie. A te moce rezerwowe dla OZE to najczęściej gaz ziemny i/lub biomasa, czyli zmielone drzewa.

Rozwiązania i propozycje miksów energetycznych są rozmaite – każde z nich ma swoje wady i zalety, ale o każdym należy rozmawiać nie tracąc z oczu rzeczy najważniejszej, czyli celu dekarbonizacji. To o nią nam chodzi a nie o kłótnie na temat procentu OZE w miksie. O nią i o bezpieczeństwo energetyczne, bo gospodarka, która nie jest w stanie zagwarantować sobie ciągłości dostaw prądu dla przemysłu, szpitali i ludzi to gospodarka, która nie istnieje.

Miłego wieczoru.

Do rozhisteryzowanych liberałów

Dla kogoś takiego jak ja, ostatnie kilka dni w mediach społecznościowych to prawdziwe piekło na Ziemi.

Otóż miałam czelność wyznać w pewnej grupie, że nie wiem, co zrobić z tym wspaniałym wyborem, przed którym postawi mnie polska demokracja już w najbliższą niedzielę.

I się zaczęło. Awantura na 300 komentarzy, stwierdzenie, że będę pośrednio winna całkowitego zakazu aborcji, kiedy wprowadzi go PiS, współwinna upadku demokracji i rządów NSDAP. Potem jeszcze dostałam połajanki na priv, że to głupie (myślenie jest głupie, zauważcie) oraz imienne przypomnienie, że Trzaskowski to kandydat konserwatywnej prawicy. Wspaniale, w życiu bym się nie domyśliła.
Pohukiwania przychodzą z czasem bardzo nieoczywistych stron, w tym fanpejdży i profili prowadzonych przez osoby uważające się i uważane za lewicowe.

Pomyślałam więc, że przypomnę taki drobiazg: większość lewicowych wyborców zagłosowała na Trzaskowskiego już w pierwszej turze. Tylko jakiś procent z nich zacisnął zęby na tyle mocno, żeby po żenującej kampanii zagłosować na kandydata, którego wystawili im trzej lewicowi tenorzy. A ci – w osobie Włodzimierza Czarzastego – przyznają publicznie, że w zasadzie żałują jedynie, że drogi do tego spektakularnego sukcesu nie rozpoczęli już wcześniej. Wspaniale, cóż za głęboka i dająca nadzieję na zmiany refleksja.

I teraz, moi mili, tak : zamiast napierdalać w ten ułamek procenta z ułamku procenta, że nie dość wyraźnie czuje oddech Dyktatury ™ na plecach, idźcie może przekonywać przeciwną stronę, gdzie ludzi niekochających obecnego prezydenta jest naprawdę bardzo dużo. Ale to by było za trudne, nie? Nie macie ich w znajomych? Aha. To sporo o Was mówi. I sporo mówi o tej Polsce ™, której powrotu chcecie. To Polska, w której brak komunikacji, bo kurwa wiecie lepiej. A za nie dość entuzjazmu, paniki i poczucia Ostatniej Dziejowej Szansy otrzymuje się dawkę pouczeń z pozycji moralnej wyższości.

I Was to w ogóle nie zastanawia, że właśnie taką Polskę odrzuciła w 2015 większość mieszkających w tym kraju ludzi. No, dziwne, no.

Chciałam więc tylko zauważyć, że bez względu na to, kto wygra niedzielne wybory, za 5 lat będziemy głosować, żeby w drugiej turze zablokować Bosaka. Z tym coś może zróbcie.

Pierwsza runda. Knock-out, z którego się podniesiemy.

Na początek powiedzmy sobie szczerze: jest źle. Wyniki pierwszej tury wyborów nie są powodem do radości dla nikogo, kto ma choć trochę oleju w głowie, również dla tych teoretycznie “wygranych”.

Wynik Dudy, który miał wprost nieograniczony budżet na kampanię, wsparcie mediów publicznych i stanowisko urzędującego prezydenta, które w warunkach pandemii pozwalało mu być wszędzie i robić wszystko, raczej nie wzbudzi entuzjazmu w jego sztabie wyborczym i w szeregach partii rządzącej. 

Rafał Trzaskowski. Mam problem z tą kandydaturą. Na wielu poziomach. Przede wszystkim dlatego, że wszedł do wyścigu ratować notowania PO – a nie wygrać. I to mu się zresztą fantastycznie udało, ku radości PO, ale kosztem nas wszystkich. Badania sondażowe pokazywały jasno, że w drugiej turze ma marne szanse z Dudą. Nadal zresztą ma. I dlatego jest jasne, że nie chodzi tu o “odsunięcie PiS od władzy”, chodzi o ratowanie Platformie tyłka – kosztem dalszego przesuwania dyskursu politycznego w prawo i przymilania się do wyborców kandydata Ordo Iuris.

Szymon Hołownia. Jedyny, który miał autentyczną szansę na wygranie z Dudą w drugiej turze, bo byłoby to starcie mentalności “Radia Maryja” z mentalnością “Tygodnika Powszechnego”. I ta druga – pomimo wszelkich niedoskonałości kandydata, który ją reprezentował – zdecydowanie by wygrała. Wygrałaby niosąc w sobie potężny ładunek chrześcijańsko-lewicowych postulatów socjalnych: progresję podatkową, która namieszała na Wykopie i parytet płci w proponowanej przez Hołownię Kancelarii Prezydenta. To wciąż byłby religijny fundamentalizm, w którym prezydent zapytany o prawo do antykoncepcji awaryjnej stwierdziłby “porozmawiajmy”, jakby kobieta potrzebująca przyjąć lek w ciągu 72h miała na to czas, ale rozbiłby duopol POPiS, no i odsunął PiS od władzy. Ale nie odsunie. Teraz Szymon Hołownia i jego sztab zapewne zastanawiają się co dalej: wiadomo, dokąd na takim wiosennym efekcie świeżości i pierwszości dojechał Robert Biedroń. Do Brukseli, choć ta dawno go chyba u siebie nie widziała. To jednak kapitał polityczny, który ktoś będzie próbował wykorzystać i nic nie ilustruje tego lepiej niż fakt, że wokół Hołowni krąży już jak sęp założyciel faszyzującej Młodzieży Wszechpolskiej a obecnie działacz LGBT – niezatapialny Roman Giertych, amfibia polskiej polityki, ucieleśnienie wszystkiego, co z nią nie tak.

Kandydat Ordo Iuris, religijnych fundamentalistów, i Konfederacji – tego Frankensteina zszytego z najdziwniejszych indywiduów polskiego życia politycznego ostatnich dekad: Krzysztof Bosak, wprost z “Tańca z Gwiazdami”. Udało mu się na czas kampanii wsadzić pana Janusza do szafy i zamknąć drzwi, udało mu się – kosztem zapewne milionów monet wpłaconych Google’owi – poukrywać co najbardziej kontrowersyjne informacje o sobie i wydarzeniach własnej biografii. Ale jego program wyborczy mówi więcej niż potrzeba: to kopia programu wyborczego Jaira Bolsonaro, za którym zresztą stoją dokładnie ci sami religijni ekstremiści z organizacji-matki Ordo Iuris, czyli TFP. I nie, nie pociesza mnie, że na niego zagłosowało “mnóstwo przeciętnych konserwatystów”. To raczej przerażające, że temu “mnóstwu przeciętnych konserwatystów” nie przeszkadza, że ich kandydat na sm-ach chwali się wynikiem internetowego quizzu, na którym wyszło mu, że jest faszystą i stwierdza, że, no, “bez zaskoczenia”. Widać Polacy nie odrobili lekcji z lat 1939-45. Gdyby ją odrobili, to by pamiętali, że tych, co tu wtargnęli Schlezwigiem-Holsteinem wybrali do władzy właśnie tacy “przeciętni konserwatyści” jak oni a nie fanboye Stuthoff.

No i moje największe rozczarowanie: Robert Biedroń. Nie zdradzę Wam żadnej tajemnicy, jak się przyznam, że moje zaangażowanie w tę kampanię ograniczyłam do minimum. Rozumiem, skąd płynęła decyzja o tym, aby wystawić akurat jego. W przedpandemicznej rzeczywistości, to się wydawało rozsądne: pogłaskać jego ego, pojechać na jego rozpoznawalności a przede wszystkim – nie spalić nikogo więcej. Bo wówczas wydawało się możliwe, że kandydat Lewicy wejdzie do drugiej tury przy dobrze zrobionej kampanii. A pomyślcie, ilu polityków, przegrawszy drugą turę z kretesem jest nadal w polityce obecnych?

Potem jednak przyszła rzeczywistość: pandemia, która najpierw zmieniła a potem wydłużyła kampanię i sprawiła, że narcystyczny infantylizm retoryki Biedronia okazał się nie do zniesienia i nie do wytrzymania. Nawet dla wiernych wyborców Lewicy. Robert, jeśli nie odstraszył większości swojego potencjalnego elektoratu wykazując się totalną ignorancją w kwestiach transformacji energetycznej, to zrobił to skutecznie odżegnując się od podatkowej progresji. A przede wszystkim, próbował jechać na dyskursie polityki tożsamości, która siłą rzeczy nie może przemówić do wyobraźni szerszych grup. Dał się złapać w zastawioną przez prawicę pułapkę, trwoniąc kapitał emocjonalny – swój i wyborców – na wzruszające wyznania rodzinne i demonstracyjną słuszność. Zamiast odmawiać wizyty w Pałacu Prezydenckim w trakcie nagonki na mniejszości seksualne, prawdziwy lider nie bałby się pierdolnąć pięścią w stół. Pójść i wygarnąć zamiast grać wieczną rolę ofiary. To był czas, żeby przestać się bać być mniejszością seksualną. To był czas, żeby stanąć i powiedzieć: jestem z mniejszości seksualnej, ale nie jako ta mniejszość tutaj przyszedłem. Jestem tu jako reprezentant grupy szerszej, która rozumie, że to, co się dzieje jest złe. Nie tylko dla tej mniejszości, choć dla niej szczególnie i ją szczególnie należy chronić. To złe również dlatego, że odwraca uwagę od tego, jak nie radzicie sobie z pandemią, jak minister zdrowia kradnie, jak ludzie z dnia na dzień zostają bez pracy i środków do życia, jak giną plony na polach, bo susza i jak ludziom zalewa domy, bo powódź. Wśród tych, co tracą pracę, wśród tych, którym zalewa domy też są mniejszości seksualne. Tym się, gamonie, zajmijcie. A nie cudzymi majtkami. 

Podsumowując, nie uważam, żeby te wybory przegrała Lewica i lewicowe postulaty. Te nawet nie były do końca przez nikogo reprezentowane. Przegrała je lewicowa polityka tożsamości. Przegrało przymilanie się do liberałów. Przegrała egotyczna słabość kandydata i jego nieznośny „fajnizm”. 

Przegrała je nam post-polityka, w której na liderów i liderki wybiera się tych z największą liczbą lajków na Instagramie i Fejsie a nie ludzi, którzy faktycznie mogą coś innym zaproponować. Jeśli czegoś nas to powinno nauczyć to tego, że argument z rozpoznawalności to czołg, pod którego gąsiennice sami z chęcią się kładziemy. Bo lider nie ma pracować na siebie. Lider ma pracować na innych i jak Duda być emanacją tego, skąd się wywodzi i dokąd chce pójść a nie obrazkiem tego, jak wzruszająco mądrze mówi jego Mama.

EDIT: Tak w skrócie – albo znajdziemy własny, nowy język, aby opowiadać ludziom świat, albo Lewicy nie będzie wcale.

Exit polls i pytania

Jako komentarz do exit polli powinien wystarczyć ten zrzut ekranu.

Zewsząd widzę pytania, czy faszyzm nadchodzi. Chciałam więc tylko przypomnieć, że faszyzm był i jest, zawsze gdzieś pod powierzchnią. Dzisiaj tylko rośnie w siłę.
Na czołgach przywieziono go nam jako podbitym. Ale w krajach, gdzie się rodził, rodził się samoistnie.

Rodziły go liberalne demokracje rozczarowane własną nieudolnością w obliczu kryzysu i lękiem przed końcem czegoś nieokreślonego, który majaczył na horyzoncie.

Bo faszyzm to reakcja lękowa ludzi, którzy mają poczucie, że świat wymyka im się z rąk. A ci ludzie, to ludzie zasadniczo tacy jak my. Pamiętalibyśmy o tym, gdyby np. „Niemcy” Kruczkowskiego nadal były w kanonie lektur.

Trwa kryzys gospodarczy wywołany pandemią, którą tylko udajemy, że kontrolujemy a która już wkrótce wybuchnie nam w twarz. Rosną nierówności społeczne i nasila lęk o jutro. Katastrofa klimatyczna już tu jest – i tym gorzej, że o niej nie rozmawiamy, bo choć wciąż można ją negować, to już ją widać. Jest Realnym, które boimy się nawet nazwać a co dopiero zacząć reagować przekonani, że jak zaczniemy to dopiero wówczas naprawdę się ziści. Świat na poziomie geopolityki przestał być bezpieczny i na dodatek jeszcze te grupy ludzi, które zaczęły głośno i bez pardonu upominać się o należne im prawa: kto to widział, żeby chłop nie mógł z gołą babą w windzie?!

No, niektórzy widzieli. Niektórzy nie. I się boją, choć najczęściej nawet nie są w stanie powiedzieć czego.

Bądźmy poważni

Interesować się polską polityką, być w polskiej polityce wymaga od człowieka mentalnej zgody na jazdę na emocjonalnym roller-coasterze.

Siedzę, czytam dokumenty a tu cyk, ktoś mi podsyła wywiad z kandydatem Lewicy na prezydenta RP, Robert Biedroń. Otwieram, patrzę i oczom nie wierzę. I mam takie jedno, zasadnicze pytanie: ten kandydat w tej kampanii, to kogo on słucha? I do kogo mówi?

Nie słucha i nie mówi nawet do własnego elektoratu, bo według ostatnich badań IBRiS poparcie dla rozwoju energetyki jądrowej w Polsce jest najwyższe WŚRÓD WYBORCÓW LEWICY.

Nie słucha też ekspertów, bo gdyby ich słuchał, to wiedziałby tak samo dobrze, jak oni, że nie istnieje coś takiego jak “zielony przemysł” i “zielona gospodarka”. NIE ISTNIEJE. To liberalna figura retoryczna oznaczająca wielkie nic.

Przemysł to przemysł i żeby był zielony to nie wystarczy go tak nazwać. Ale od nazwania go tak, turbiny wiatrowe nie zaczną być biodegradowalne, nie zaczną potrzebować mniej cementu, betonu i przeskalowania sieci przesyłowej a panele fotowoltaiczne nie przestaną potrzebować metali ziem rzadkich, wymagających przeorywania ogromnych połaci terenu w Azji i Afryce. Przemysł nie zacznie być zielony tylko dlatego, że zielone logo ma koncern BP, jeden z największych producentów turbin wiatrowych na świecie.

Przemysł może być bardziej zielony jeśli w pierwszej kolejności zdekarbonizujemy energetykę. A do tego potrzeba czegoś więcej niż naiwnej retoryki – potrzeba odważnych decyzji i poważnych dyskusji opartych na faktach a nie zielonych mitach i wierze w Świętą Baterię, która od dekad nadchodzi i jakoś nadejść nie może.

Nie może, bo nie istnieje i nic tego nie udowadnia lepiej niż fakt, że megafabryka Tesli, która powstaje pod Berlinem – Tesli, koncernu, który zajmuje się technologiami magazynowania energii! – będzie zasilana własną elektrownią na gaz ziemny a nie Błogosławionym Akumulatorem.

Ja nie wiem, jak odnieść się do tej naiwnej opowieści o górnikach pracujących w “zielonym przemyśle”. Żeby taką opowieść snuć trzeba żyć w równoległej rzeczywistości i nie mieć żadnej wiedzy na temat tego, jakie kompetencje i umiejętności potrzebne są do pracy w górnictwie a jak wygląda specyfika rozwoju i potrzeby sektora energetyki odnawialnej.

Ten wywiad cofa dyskusję o transformacji energetycznej w Polsce o co najmniej dekadę i – niestety – stanowi realne zagrożenie dla nas wszystkich. Bo każdy dzień stracony na tłumaczenie po raz kolejny, że nikt jeszcze perpetuum mobile nie wynalazł to dzień, który przybliża nas do klimatycznej i ekologicznej katastrofy.

Panie Robercie – WSTYD.

Tutaj filmik na YT na właśnie ten temat: